Dzień z życia podróżnika. Wycieczka do Lager Kruszyna
Mam wrażenie, że wiele osób błędnie odbiera to, kim bloger podróżniczy jest, czym się zajmuje i jak wygląda jego praca. Dziś postaram się opisać dzień z życia podróżnika na przykładzie mojej wycieczki rowerowej do Lager Kruszyna. Co trzeba zrobić przed wyruszeniem w trasę, jak wygląda pobyt na miejscu i co dzieje się już po powrocie do domu.
Co robię przed podróżą?
Pytanie wydaje się być proste. Odpowiesz pewnie: spakować plecak i tyle. No nie do końca. Jeśli jedziesz rowerem w takie miejsce, jakim jest Lager Kruszyna, to musisz się odpowiednio przygotować. Po pierwsze zaplanować trasę wycieczki, trasę zwiedzania bunkrów i trasę powrotną. Do wytyczenia drogi do schronów i drogi do domu użyłam Google Maps. Natomiast do poruszania się pomiędzy schronami potrzebowałam papierowych map – wzięłam dwie różne na wszelki wypadek. Dlaczego nie skorzystałam z googlowskiego narzędzia? Obóz w Kruszynie położony jest w lesie, w którym niknie zasięg – elektroniczne narzędzia są więc bezużyteczne.
Co to jest Lager Kruszyna? Odpowiedź znajdziesz w tym tekście:
Obejrzyj mój film o dawnym obozie szkoleniowym Wermachtu z okresu II wojny światowej w Kruszynie: Obóz szkoleniowy Lager Kruszyna – bunkry ukryte w lesie.
Po drugie spakowałam plecak. Tu pod uwagę wzięłam trzy etapy całej wycieczki: jazdę na rowerze, spacer po lesie i zwiedzanie schronów. O tym, jak dokładnie wyglądał mój bagaż, przeczytacie tutaj:
Dzień z życia podróżnika
Wycieczka rowerowa do Lager Kruszyna
Wyjechałam około 7.00, a na miejsce dotarłam około 11.00. Po drodze zrobiłam jeden postój na stacji benzynowej, żeby kupić coś do jedzenia i uzupełnić zapas wody. Do wyznaczenia trasy użyłam aplikacji Google Maps, która zwiodła mnie tylko raz. Jeżeli wybieracie się rowerem do Lager Kruszyna i przejeżdżacie przez Bartodzieje, to pamiętajcie, że trwa tam remont torów kolejowych. Apka zaprowadziła mnie na sam środek budowy… Trasę szybko zmieniłam, ale musiałam dołożyć kilka dodatkowych kilometrów.
Zwiedzanie bunkrów Lager Kruszyna
Przed południem dojechałam na stację kolejową w Kruszynie. Tu na rampie rozładunkowej widnieje podpis nadzorcy budowlanego z 1942 roku. Jest tu sporo miejsca na odpoczynek – rampa to dziś parking. Pamiętajcie jednak, że tu również trwają prace remontowe i jeździ ciężki sprzęt.
Nie wiem, ile kilometrów zrobiłam po lesie w poszukiwaniu bunkrów, ale udało mi się odnaleźć je wszystkie. Drogi prowadzące do schronów są piaszczyste i nie ma mowy o jeździe rowerem. Pchanie roweru i dźwiganie plecaka było dość męczące, ale rekompensatą za taką podróż stały się leśne widoki i przyroda. Pomijam te miejsca, które były totalnie zaśmiecone, czyli spory kawałek ziemi przy bunkrze amunicyjnym B2, większość bunkrów i polanka przy bunkrze dowodzenia, przy którym ktoś non stop pali ogniska.
Głównym założeniem mojej wycieczki rowerowej do Lager Kruszyna było odnalezienie wszystkich 13 bunkrów. Jeden z nich oddalony jest od pozostałych o kilka kilometrów i jest położony w polu. Uwierzcie mi, pchanie roweru w wysokiej trawie i przez piach oraz chodzenie po rżysku nie należy do przyjemności. Ale czego się nie robi, żeby zdobyć ostatni ze schronów! Była wtedy godzina 17.00 i wiedziałam, że muszę wracać do domu, jeśli chcę zdążyć przed zmrokiem i zapowiadanymi na ten dzień burzami. Tak naprawdę cała przygoda zaczęła się dopiero teraz.
Powrót do domu
Wyznaczyłam krótszą trasę powrotną i wsiadłam na rower z nadzieją, że dojadę do domu zanim zrobi się ciemno. Nic z tych rzeczy. Zmierzch zapadł w połowie drogi, a to oznaczało, że muszę ubrać się w kamizelkę odblaskową. Pamiętajcie – bądźcie widoczni na drodze! Po kilku kilometrach złapał mnie deszcz. Zatrzymałam się na przystanku autobusowym, pomyślałam, przeczekam i zjem coś przy okazji. Jak na złość, rozpadało się na dobre. Według mojej aplikacji pogodowej burze miały nadejść około 22.00 – musiałam więc szybko zbierać się do domu. Czy mi się to udało? Niestety nie.
Nieco ponad 16 kilometrów od domu zaczęło mocno wiać i się błyskać. Ulewa złapała mnie w takim miejscu, w którym nie mogłam się schować; nie było też sensu zawracać do miejsca, w którym mogłabym przeczekać burzę. Wiało tak mocno, że ledwo łapałam oddech, a deszcz zacinał w twarz tak, że praktycznie nic nie widziałam. Na szczęście tego wieczora ruch samochodowy był minimalny, ale najgorsze było to, że drogi, którymi się poruszałam, w ogóle nie były oświetlone. W takich sytuacjach przydaje się kamizelka odblaskowa, światła w rowerze i elementy odblaskowe. Burza ustała jakieś 3 kilometry od mojego domu. Byłam przemoczona od stóp do głów, i to dosłownie – nalało mi się nawet do butów. Ale czy to koniec?
Dzień z życia podróżnika – początek pracy
Tak naprawdę dzień wycieczki to najprzyjemniejsza część mojej pracy jako blogerki podróżniczej. Potem materiał, który się zebrałam (zdjęcia), trzeba zgrać na komputer i je obrobić. Plecak trzeba wypakować, brudne ciuchy uprać, zrobić porządek ze wszystkimi klamotami, które miałam w podróży. Na koniec trzeba zasiąść przed komputerem i napisać tekst, co czasem zajmuje 3 lub 4 godziny. Gotowy artykuł z fotografiami należy opublikować, dodać post na Instagramie i Facebooku, zrobić stories na mediach społecznościowych. Potem zaplanować kolejną podróż po Polsce – całość znów powtarza się.
Dzień z życia podróżnika – podsumowanie
Za nic w świecie nie chciałabym wrócić do poprzedniego stylu życia, w którym każdy dzień wyglądał tak samo, i siedzącej pracy po 8 godzin dziennie w zamkniętym pomieszczeniu bez względu na to, czy za oknem pada deszcz, czy świeci piękne słońce. Takie wyprawy, jak chociażby ta do Lager Kruszyna, już od dwóch lat (od tylu funkcjonuje ten blog) są moim sposobem na życie hobbystyczne i zawodowe.
Pora na podsumowanie. Dzień z życia podróżnika to nie według wielu wyobrażeń leżenie na łące z laptopem i pisanie bloga na łonie natury lub wstawianie na media społecznościowe fejkowych zdjęć z fejkowych podróży, na które zaciągnęło się kredyt. Jeżeli jesteś szczery, to oprócz przyjemności z podróżowania odczuwasz także ból i zmęczenie po powrocie do domu. Potem zaś siadasz na czterech literach za biurkiem i piszesz to, czego doświadczyłaś.
Jedno nie zmienia się nigdy: JEDŹ W POLSKĘ!
0 Komentarzy